wtorek, 10 lipca 2012

Euro 2012: Jedenastka mistrzostw.

Na biało skład rezerwowy.
Przy wybieraniu jedenastki turnieju warto wspomnieć, że nie były to mistrzostwa indywidualności, czego dowodem niech będzie zwycięstwo Hiszpanii - zespołu o nienaruszalnym trzonie, który triumfował w dużej mierze dzięki swojej wspaniałej grze drużynowej i wyjątkowemu zgraniu, a żaden z ich graczy nie wybijał się znacząco ponad resztę. W finale przez chwilę na boisku znajdowali się jedynie zawodnicy dwóch klubowych potęg - Realu i Barcelony - i przez całe mistrzostwa to oni stanowili o sile tej reprezentacji. Ponadto, ustawienie taktyczne drużyny del Bosque (określane pół żartem, pół serio jako 4-6-0) pozwala wyciągnąć inny wniosek odnośnie polsko-ukraińskiego turnieju - pełnym blaskiem nie świecili na nim napastnicy.

Bramkarz: Iker Casillas
Finał miał zweryfikować, który z bramkarzy bardziej zasłużył sobie na miano golkipera turnieju i tak też się stało - Casillas wyśmienicie interweniował w finale, obronił karnego w półfinale, był też pewnym punktem drużyny w ciągu całego turnieju - imponował spokojem, wpuszczając tylko jednego gola. Miejsce w rezerwie, rzecz jasna, dla Gianlugiego Buffona, który potwierdził na tych mistrzostwach, że wciąż zalicza się do ścisłej światowej czołówki jeżeli chodzi o obsadę bramki.

Prawa obrona: Mathieu Debuchy
Zgadzam się, że nominacja trochę na wyrost, ale prawi obrońcy generalnie nie wyróżniali się na tym turnieju. Zawodnik Lille jako jedyny zaskoczył mnie pozytywnie, prezentując niezłą kondycję i przydając się drużynie na całej długości boiska. Nie zdziwię się, jeśli jeszcze tego lata zmieni klub na bardziej renomowany. Miejsce na mojej ławce rezerwowych zajmie Alvaro Arebeloa. Właściwie to jemu powinienem przyznać miejsce w wyjściowej jedenastce, jednak przez cały turniej Arbeloa irytował mnie sporą liczbą strat i niedokładnych zagrań, choć trzeba przyznać, że w defensywie był dość solidny, a jego błędy nie były brzemienne w skutkach. Nie zapomniałem też o Theodorze Gebre Selasssie, który na wyróżnienie zasłużył sobie nie mniej, niż Debuchy, jednakże Czesi mieli łatwiejszą drogę do ćwierćfinału.

Lewa obrona: Jordi Alba
Początkowo zastanawiałem się, czy Barcelona faktycznie robi dobry interes decydując się na zakup obrońcy Valencii, ale wczorajszy mecz finałowy rozwiał moje wszelkie wątpliwości. Alba zaczął turniej niemrawo, ale rozkręcał się z każdym meczem, dając drużynie sporą dynamikę pod polem karnym przeciwnika, a także prezentując rzetelną grę na tyłach. Hiszpan potwierdził, że posiada 'DNA Barcelony' - dał się poznać jako gracz o świetnej technice i sporej umiejętności gry drużynowej. Ponadto, w przeciwieństwie do operującego po przeciwległej stronie boiska Arbeloi, grał bardzo dokładnie, kompletujący wysoką średnią skutecznych podań (91,5% wg Whoscored.com, czwarta pozycja w drużynie). Mocnym zastępcą Alby jest u mnie Fábio Coentrão, który grał swobodnie i inteligentnie, wyróżniając się zarówno defensywnie jak i ofensywnie. Pewny punkt swojej drużynie, równa, wysoka forma oraz duży spokój i spryt obrońcy Królewskich świadczą o tym, że swoje obowiązki wypełnił na mistrzostwach z nawiązką.

Środek obrony: Pepe oraz Sergio Ramos
Tutaj bez większych niespodzianek i wątpliwości - Pepe rozegrał świetny turniej, potwierdził, że potrafi być obrońcą wybornym i grać twardo, ale jednocześnie rozważnie i spokojnie. Wydaje się, że Portugalczyk zasłużył na wyróżnienie, mimo że jego drużyna traciła przynajmniej jedną bramkę w każdym meczu grupowym. Miejsce u boku Pepę obsadzę jego klubowym kolegą z Realu - Sergio Ramosem. Co prawda zdarzały mu się drobne błędy błędy, nie ulega wątpliwości, że do spółki z Gerardem Piqué konkretnie załatał lukę w defensywie wynikającą z kontuzji Carlesa Puyola. Oczywiście, jedna stracona przez Hiszpanów bramka to zasługa świetnej gry defensywnej całego zespołu i wierzę, że wielu obrońców na tych mistrzostwach musiało sobie radzić z większym natłokiem zadań defensywnych, obaj jednak wywiązywali się ze swoich niemalże wzorowo, interweniując pewnie, gdy zaszła taka potrzeba. Na rezerwie widzę też, mimo wszystko, Matsa Hummelsa. Błyszczał w fazie grupowej, nie wystrzegł się jednak poważnych błędów w dalszej części turnieju - bramki Balotelliego oraz Samarasa skutecznie obciążają jego konto. Ocenę Hummelsa łagodzi z pewnością brak doświadczenia (najmłodszy gracz z tej czwórki obrońców), za jego wyborem przemawiają niewątpliwie przebłyski olbrzymiego potencjału. W mojej kadrze zabrakło miejsca dla zawodników mocnej obrony włoskiej, ponieważ ciężko indywidualnie wyróżnić jednego zawodnika z trójki Bonucci, Barzagli, Chiellini.



Defensywny pomocnik: Daniele De Rossi
Zaczął mistrzostwa na pozycji środkowego obrońcy, skończył je działając w destrukcji z pozycji pomocnika. Swoją wszechstronna grę defensywną okrasił niezawodnością i pracowitością. Wygląda na to, że ranga turnieju skutecznie zmotywowała De Rossiego, co zaowocowało sporą zwyżką formy zawodnika Romy. Szkoda, że nie zobaczymy go w europejskich pucharach w przyszłym sezonie, nie dziwi jednak fakt, że od lat kuszą go czołowe kluby Europy. Najlepszy, oprócz Pirlo, zawodnik drużyny Azzurich, czego poparciem nie są tylko statystyki. Pozycję defensywnego pomocnika skompletuje w tej superkadrze Euro powszechnie niedoceniany Sergio Busquets - zawodnik o zupełnie innej charakterystyce niż De Rossi, choć równie odpowiedzialnie wywiązujący się z powierzanych mu zadań. Podziw budzą zawsze jego nieprzeciętny spokój w grze, rozsądek oraz dokładność podań. Busquets idealnie wkomponował się w rolę defensywnego pomocnika wymaganą przez system gry Hiszpanii oraz Barcelony i już w tak młodym wieku osiągnął światowy poziom, co potwierdził również na boiskach w Polsce i Ukrainie.

Środkowy pomocnik: Andrea Pirlo
Euro 2012 było doskonałą okazją do podziwiania maestrii pomocnika Juventusu. Bezsprzecznie jedna z najbardziej wyróżniających się postaci turnieju. Grający z wyjątkową elegancją i swobodą Pirlo postanowił zostać głównodowodzącym swojej reprezentacji i cel ten osiągnął. Jedna bramka i dwie asysty nie oddają w pełni bardzo dobrej postawy Włocha, który miał znaczny udział w budowaniu charakteru i stylu gry drużyny Cesare Prandelliego. Pirlo zdołał przyćmić na mistrzostwach samego Xaviego - Hiszpan rozpoczął turniej bez typowego dla siebie polotu, jakby nie potrafił do końca sprostać wymaganiom taktycznym związanym z grą u boku Xabiego Alonso, ale przypomniał wszystkim o swoim geniuszu zaliczając dwie asysty w finale. Nawet będąc mniej widocznym Xavi wciąż stanowi klasę samą dla siebie - ilością i skutecznością podań nie jest w stanie dorównać mu nikt. Nie ma obecnie piłkarza bardziej zasługującego na jakieś indywidualne wyróżnienia za całokształt "twórczości", a jego brak w 22-osobowym składzie byłby nieporozumieniem.

Ofensywny pomocnik: Sami Khedira
Jedno z odkryć tegorocznego Euro - jeśli odkryciem można nazwać piłkarz grającego na co dzień w Realu Madryt. Wcześniej postrzegany raczej jako piłkarz o dość ograniczonej technice i umiejętnościach, Khedira dał się poznać jako zawodnik o wiele bardziej wszechstronny i równie dobrze radził sobie bliżej pola karnego przeciwnika. Ustawiany zdecydowanie wyżej niż w klubie, Niemiec wniósł do swojej reprezentacji sporo animuszu i energii, co przy mało ruchliwych Ozilu, Podolskim i Schweinsteigerze okazało się wyjątkowo przydatne; przez cały turniej z powodzeniem przybierał rolę każdego z nich. Jako jeden z niewielu niemieckich piłkarzy pozostawił po sobie prawdziwie dobre wrażenie. Zmiennikiem Khediry będzie Steven Gerrard - Anglia jak zwykle poniżej oczekiwań, ale przy braku Lamparda i dość przeciętnej formie całe angielskiej ofensywy, Gerrard był najbardziej regularnym (obok wciąż solidnego Johna Teryy'ego) zawodnikiem. Mając na uwadze nad wyraz dobrą postawę drużyny Portugalii wypada wspomnieć o João Moutinho, który również zdołał na mistrzostwach zaprezentować swoje wysokie umiejętności.

Lewy skrzydłowy: Andrés Iniesta
Rewelacyjny od początku do końca, choć bramki nie strzelił. Bardzo równa forma gracza Barcelony, który wyróżniał się w każdym meczu Hiszpanów, będąc często najbardziej aktywnym zawodnikiem linii ofensywnej La Roja. Na drugie miejsce zasłużył Cristiano Ronaldo. Co prawda nie był to dla niego turniej w którym zachwycał regularnością wymaganą od pretendenta do tytułu najlepszego piłkarza świata i można się zastanawiać, czy przypadkiem nie powinien szybciej podejść do jedenastki w meczu z Hiszpanią, ale skutecznie dał się zapamiętać trzema bramkami w meczach przeciwko Holandii i Czechom. Ławka rezerwowych to w przypadku Ronaldo niemała porażka, choć trzeba przyznać, że miał wyjątkowo silnego konkurenta w walce o miejsce w tej wyjściowej jedenastce. Prawdopodobnie pokazał zbyt mało, by zasłużyć sobie na Złotą Piłkę.


Prawy skrzydłowy: David Silva
W porównaniu z przeciwległą stroną ataku, prawe skrzydło prezentuje się raczej marnie. Z lekką niechęcią muszę przyznać miejsce na tej pozycji Silvie. W przeciwieństwie do Iniesty za zawodnikiem City przemawiają statystyki (2 gole, 3 asysty), ale można mu z kolei zarzucić dość sporą niedokładność oraz brak płynności i dynamiki w grze. Przyznam, że Silva denerwował mnie często swoją nieporadnością i złymi decyzjami - odniosłem wrażenie, że zazwyczaj pokazywał się jedynie w końcowej fazie ataku zbudowanego skrzętnie przez jego kolegów z drużyny i dziwiłem się ilością czasu jaki spędzał na boisku. Ostatecznie jednak wszystkie decyzje del Bosque okazały się trafne, a Silva zaimponował na mistrzostwach wysoką skutecznością i umiejętnością znalezienia się pod bramką przeciwnika w kluczowych momentach, co też wymaga nie lada instynktu i umiejętności. Na ławce widzę Mesuta Özila, który powinien w gruncie rzeczy walczyć o miejsce środkowego pomocnika, ale w związku z posuchą na tej pozycji i faktem, że Niemiec często dryfował w tę stronę boiska, myślę, że akurat w tym przypadku nie trzeba kurczowo trzymać się zasad. Özil na poziomie, choć trochę poniżej oczekiwań - miał swoje chwile na tym turnieju, ale to za mało, by przebić skuteczność Silvy, czy choćby zaangażowanie i energię Khediry, który przyćmił na Euro swojego klubowego kolegę.

Napastnik: Francesc Fàbregas
Wspominałem na wstępie, że niemały zawód przynieśli mi na mistrzostwach napastnicy i zdanie to podtrzymuje, obsadzając na szpicy pomocnika. Fàbregas pełnił w reprezentacji trudną role fałszywej dziewiątki i trzeba przyznać, że zdumiewał rzetelnością swojej pracy na tej pozycji. Aż trzykrotnie wchodził z ławki, ale zagrał w każdym meczu i zawsze gdy pojawiał się na murawie pokazywał się z dobrej strony i sporo dawał drużynie. Uniwersalny i wszędobylski, Cesc pozytywnie zaskoczył zwyżką formy, której zabrakło mu w końcówce sezonu klubowego. Fernando Torres zdobył co prawda bramkę więcej od Katalończyka, jednak nie ulega wątpliwości, że Fàbregas miał większy wpływ na płynność gry oraz odpowiednie wykonywanie ofensywnych zamysłów taktycznych Del Bosque i zasłużenie spędził więcej minut na boisku. Sporym dylematem była dla mnie obsada pozycji napastnika rezerwowego - ostatecznie postanowiłem powierzyć tę funkcję Mario Mandžukićowi, którego akcje poszły w górę po tych mistrzostwach, o czym świadczy niedawny transfer do Bayernu Monachium. Z racji swojego rozczarowania napastnikami nie będę specjalnie uzasadniał tej decyzji, bo równie dobrze mogłem tu umieścić Dimitrisa Salpingidisa czy Zlatana Ibrahimovića grających na równym, wysokim poziomie przez cały, choć krótki, okres pobytu na polskich i ukraińskich boiskach. Jestem zdania, że ci wyżej wymienieni napastnicy spisali się mimo wszystko lepiej od gwiazd pokroju Gomeza, Torresa, Balotelliego czy Benzemy, którzy w najważniejszych momentach turnieju nie wznieśli się na wyżyny swoich wysokich umiejętności i w ostatecznym rozrachunku nie byli wystarczająco regularni, by sprostać pokładanym w nich nadziejom i zasłużyć na indywidualne wyróżnienie.

poniedziałek, 23 kwietnia 2012

Rozpuszczeni culés, histeryczni madridistas.

Barcelona przegrała w najważniejszym ligowym meczu końcówki sezonu, najpewniej oddając jednocześnie mistrzowską koronę Realowi Madryt. Xavi i spółka byli daleka od swojej optymalnej dyspozycji, ale stawianie tez o końcu hegemonii Barcelony w Europie i epokowym zwycięstwie Realu są nazbyt pochopne i świadczą jedynie o tym, jak mocno piłkarski świat przyzwyczaił się do nieustannych zwycięstw Katalończyków.

Niektórzy kibice mają zadziwiająco słabą pamięć.
Przede wszystkim należy pogratulować Realowi niechybnego już raczej triumfu w lidze. Niewielu przed wczorajszym meczem dawało Królewskim szanse na wywalczenie na Camp Nou trzech punktów, a drużyna Mourinho wykazała się prawdziwie mistrzowską skutecznością i równie solidną grą w defensywie. Niemniej jednak można pokusić się o twierdzenie, że Barcelona szanse na tytuł zaprzepaściła tak naprawdę nie wczoraj, a w wielu wcześniejszych meczach ligowych z teoretycznie słabszymi rywalami, w których brakowało im wszystkiego po trochu: formy, motywacji, większego szczęścia do decyzji sędziowskich oraz wyższej skuteczności w polu karnym. Nie ulega wątpliwości, że Real był w tym sezonie drużyną prezentującą wyższą regularność, jednak na cztery pojedynki z Barceloną w tym sezonie (dwa w superpucharze, dwa w lidze) wygrał zaledwie jeden, a bilans bramek w meczach ligowych wypada na korzyść Barcelony (4-3). Radość madryckich mediów oraz wszystkich sympatyków Realu jest w pełni uzasadniona w kontekście ostatecznych rozstrzygnięć na szczycie ligi hiszpańskiej, jednak histeryczna chełpliwość jednobramkowym zwycięstwem (które ma być notabene zwiastunem końca pewnej ery w futbolu) obrazuje przede wszystkim skalę frustracji dominacją Barcelony w ostatnich latach i świadczy o tym, jak ciężko wszyscy madridistas znieśli pamiętne porażki z Barceloną Guardioli (2-6, 5-0). Wczorajsze zwycięskie 90 minut Realu, choć pierwsze od niemal czterech lat, pozostaje wciąż zwycięstwem osiągniętym nie dzięki bajecznej grze i dominacji, a jedynie dzięki lepszej dyspozycji dnia. Niezależnie od wagi spotkania wczorajszy mecz, biorąc pod uwagę jego wynik oraz przebieg, pozostaje osiągnięciem dość skromnym i nie nosi znamion jakiejkolwiek piłkarskiej zjawiskowości. Na wyciąganie innych, dalej idących wniosków jest zdecydowanie za wcześnie.

Rzadki widok - nikt nie miał w ostatnich latach mniej powodów do smutku.
Ostudzić nastroje i zdroworozsądkowo ocenić sytuację muszą też oczywiście sympatycy Dumy Katalonii. Jasne jest jedno - Barcelona zagrała wczoraj słabe spotkanie, nawet bardzo słabe jak na jej standardy. Możliwe, że nawet słabsze od tego z Chelsea sprzed paru dni. Wczorajszego wieczora nic nie funkcjonowało dobrze w drużynie Guardioli, do tego nic nie układało się po ich myśli. Barcelona ani na moment nie kontrolowała przebiegu spotkania, co zdarza się niezwykle rzadko. Przesadne zachwyty nad zwycięstwem Realu przysłaniają trochę fakt, że Katalończycy w dużej mierze przegrali mecz na własne życzenie. Pierwszą bramkę sprezentowali Królewskim Puyol do spółki z Valdesem, drugi gol to głównie naturalna konsekwencja marnej postawy całej drużyny i wymuszonych nią zmian taktycznych. W porównaniu do meczu z Chelsea Barcelona nie potrafiła, mimo większej ilości miejsca przed polem karnym przeciwników, stworzyć sobie dogodnych sytuacji strzeleckich. Słabo zagrali chyba wszyscy będący odpowiedzialni za kreowanie akcji w ofensywie - Xavi wyjątkowo często był poza grą, jeszcze gorzej spisywał się Iniesta, który nie potrafił stworzyć niczego konkretnego w ofensywie. Zawiedli też skrzydłowi (Alves i Tello) skupiając się za bardzo na rozciąganiu defensywy, co niczemu nie służyło, skoro nikt nie wspierał Messiego w środku. Za późno na murawie pojawili się Sanchez (momentalnie rozruszał atak) i Fabregas, który mimo zarzucanej mu słabej formy mógł idealnie sprawdzić się w roli łącznika dla słabo funkcjonującej wczoraj pary Messi-Iniesta. Kiedy wszedł było już jednak po meczu - przy stanie 1-1 Barcelona mogła realnie myśleć o zwycięstwie, jakiekolwiek nadzieje rozwiała jedna kontra Realu. Wygląda więc na to, że pierwszy raz w meczach przeciwko Realowi z taktyką pomylił się Guardiola, co pewnie miało wpływ na wyjątkowo nerwową i chaotyczną grę poszczególnych zawodników. Zadziwiająco spokojny był za to Real - grał na dużym luzie, nie uciekał się zbyt często do fauli, a madryccy piłkarze w końcu wyszli do pojedynku z Barcą jako drużyna, dojrzali i pewni swoich umiejętności. Okazało się, że można wygrywać bez czerwonych kartek, przedmeczowych batalii słownych i palca w oku. Za to Królewskich trzeba docenić tak samo jak za ich wyborną skuteczność. Normalnie jednak na Barcelonę potrzeba o wiele więcej, niż to co wczoraj pokazał Real i nie jest tego w stanie zmienić jedna ligowa porażka. Teoria, że ten mecz, choć brzemienny w skutkach, był dla Barcelony jedynie wypadkiem przy pracy, może już niedługo zostać udowodniona poprzez zwycięstwa w Lidze Mistrzów.

Cała sytuacja wygląda nieciekawie, bo Barcelona nie zwykła przegrywać, tym bardziej dwa razy z rzędu (nie zdarzyło się to od czerech sezonów). Klub ze stolicy Katalonii nie obroni prawdopodobnie tytułu mistrzowskiego, ale ze wszystkimi ocenami należy wstrzymać się do końca sezonu - obie ostatnie porażki będą miały o wiele mniejsze znaczenie, jeśli Barca znów zatriumfuje w Lidze Mistrzów. Faktycznie ciężko nie zauważyć, że Barcelonie mocno brakuje ostatnio napastnika z krwi i kości (Villa), a defensywie przydałby powrót Pique (lepiej rozumie się z Puyolem niż Mascherano), ale póki zdrowi są Xavi, Iniesta i Messi, to ta drużyna może wygrać z każdym. Porażka z czołowym zespołem musiała w końcu nadejść, ale tytuł Barcelona przegrała już wcześniej, a nie można nawet powiedzieć, że odstawała ona poziomem od Królewskich w przekroju całego sezonu ligowego. Obecny sceptycyzm w stosunku do Barcelony po tak obfitych w tytuły i rekordy latach właściwie nie dziwi, ale przynajmniej do wtorku ciężko tu mówić o dramacie Barcelony, podchodząc jednocześnie z hurraoptymizmem do przyszłości Realu. Podobna sytuacja miała miejsce w zeszłym sezonie po finale Pucharu Króla, a niemal rok później wciąż mówi się jednak o próbach przerwania dominacji nikogo innego jak Barcelony. Nastroje mogą się mocno zmienić już po nadchodzących meczach w Lidze Mistrzów. Poza tym - czy rzeczywiście jest ktoś, kto poczuje się zaskoczony jeśli Katalończycy zrewanżują się Realowi za ligę jeszcze w tym sezonie?

niedziela, 22 kwietnia 2012

Krótko przed El Clásico.

W końcówce zeszłego sezonu Real potrzebował zwycięstwa nad Barceloną by wciąż liczyć się w walce o tytuł. W tym roku role się odwróciły - to drużyna Guardioli musi koniecznie wygrać dzisiejsze Gran Derbi jeśli chce jeszcze marzyć o obronie tytułu mistrzowskiego.

Wszystko wydaje się więc jasne - Mourinho przyjeżdża na Camp Nou nie przegrać i prawdopodobnie pozwoli Barcelonie zamknąć Real na własnej połowie, co momentalnie przypomni nam o ostatnim meczu na Stamford Bridge. Z drugiej jednak strony Mourinho nie dysponuje piłkarzami zdyscyplinowanymi na tyle, aby mogli oni przetrwać podobny napór ze strony Barcelony, do tego na jej boisku. Asystent portugalskiego trenera Aitor Karanka ogłosił, co prawda, że Real nie zagra przesadnie defensywnie na Camp Nou, ale znając wyrachowanie Mourinho należałoby raczej sądzić inaczej. Głównym pytaniem przed dzisiejszym spotkaniem jest więc to, czy Real rozpocznie mecz z trivote w składzie. Po ustawieniu i dobrze piłkarzy Królewskich łatwo będzie można poznać z jakim nastawieniem Mourinho przyjechał do Barcelony. Jeżeli Mourinho zdecyduje się na taki wariant to w drugiej linii zobaczymy pewnie, obok Alonso i Kediry, Granero lub kogoś z dwójki Coentrao/Marcelo. Ciekawą opcją wydaje się być właśnie Brazylijczyk, który wzmacniając liczebnie pomoc Realu byłby jednocześnie sporym atutem przy ewentualnych kontratakach. Przy ustalaniu wyjściowego składu istotny może być niska kondycja Alonso oraz Özila, o czym była ostatnio mowa nie tylko w mediach hiszpańskich. Tak jak nie ma wątpliwości, że Hiszpan wyjdzie dziś na boisku, tak Niemiec może zostać oszczędzony na Ligę Mistrzów, a za niego zagra odbudowujący swoją formę Kaká, którego jest piłkarzem zdecydowanie bardziej dynamicznym i może bardziej pasować do koncepcji Mourinho na ten mecz. Prasa madrycka sugerowała, że Kaká zagra od pierwszej minuty wraz z Özilem, ale oznaczałoby to zostawienie na ławce Benzemy lub di Maríi, co wydaje się dość wątpliwe. Jeżeli zobaczymy dziś ostatecznie trivote, to prawdopodobnie właśnie kosztem Niemca.

Guardiola swoje dylematy taktyczne ma również, ale jest on bardziej ograniczony co do usposobienia na dzisiejszy mecz - Barcelona musi zagrać ofensywnie. Dlatego zamiast pomocników w osobach Iniesty czy Fabregasa w ataku zobaczymy pewnie napastników - Messiego mają wspierać Pedro i prawdopodobnie Cuenca, którzy będą rozciągać grę i rozrzedzać defensywę rywali przed polem karnym, czego zabrakło w meczu z Chelsea. W pełni sił nie jest podobno Sanchez, więc może rozpocząć mecz na ławce, pojawiają się też głosy o możliwej szansie jaką ma otrzymać Tello, którego szybkość, bezpardonowość i skłonność do dryblingów może odciążyć Messiego z kreowania wszystkiego samemu w ofensywie. Nie można wykluczyć też gry trojką obrońców - sporo w tej kwestii zależy od ustawienia Alvesa, który jednak będzie musiał jednak zwiększyć swoją czujność prze kontrach Realu, które z pewnością będą groźniejsze niż te w wykonaniu Chelsea.


Jeżeli Barcelona nie wygra dzisiejszego spotkania to rzeczywiście spokojnie będzie można pogratulować Realowi tytułu mistrzowskiego. Jeżeli jednak piłkarze z Madrytu polegną dziś na najmniej przychylnym im stadionie na świecie to walka o tytuł będzie trwała do ostatniej kolejki. Większa presja wydaje się ciążyć zawsze na tych, którzy starają się 'uciekać' w tabeli, a jeden punkt przewagi to tak naprawdę przewaga żadna. Emocje rosną, gdy pomyśli się, że obie drużyny wciąż mogą sporo zdobyć w tym sezonie, ale mogą również zakończyć go beż żadnego z najważniejszych trofeów, co po tak heroicznej i wyczerpującej końcówce będzie niewątpliwie bardzo rozczarowujące. Szczególnie gdy puchary zdobędzie odwieczny
rywal.

środa, 18 kwietnia 2012

Półfinałowe dygresje, cz. II

Chelsea - Barcelona
Tę parę powinniśmy dziś zobaczyć na boisku.

Barcelona nie miała szczęścia w losowaniu par ćwierćfinałowych otrzymując Milan za przeciwnika, jednak w półfinale na rywala narzekać nie mogą. Ze wszystkich półfinalistów drużyna Chelsea wydaje się być ekipą najsłabszą i chyba tylko decyzji o zwolnieniu Villasa-Boasa mogą zawdzięczać możliwość gry w półfinale Ligi Mistrzów. Londyńczycy odpadnięcia z obecnej edycji pucharu byli bardzo blisko już podczas meczów 1/8 kiedy to przegrali 1-3 z Napoli i dopiero dogrywka w rewanżu przyniosła im bramkę dającą awans. Również w ćwierćfinale zespół prowadzony już wtedy przez Roberto Di Matteo nie wyglądał najlepiej - szczęśliwie udało im się wywieźć jednobramkowe zwycięstwo z Lizbony, dość przeciętnie zagrali też w rewanżu na Stamford Bridge, gdzie wcale nie było widać, kto robi za gospodarza spotkania. Najgorzej jednak Chelsea prezentuje się w Premier League. Wielce prawdopodobne jest, że sezon zakończą poza pierwszą trójką, a tak niskiego miejsca w lidze nie mieli oni od roku 2003, kiedy to uplasowali się tuż za podium. Obecnie zajmują miejsce szóste, niewykluczone więc, że w ogóle nie zdołają zakwalifikować się do Ligi Mistrzów przy dość wymagających rywalach na koniec ligowego sezonu. Wszystko to pozwala sądzić, że obecna Chelsea to nie ta sama drużyna, z którą jeszcze nie tak dawno Barcelona regularnie zacięcie rywalizowała na arenie europejskiej. Mimo to wynik dzisiejszego spotkania pozostaje wielką niewiadomą.

Wiele zależy od tego, jak trenerzy ustawią swoje zespoły. Wydaje się, że trafienie z obsadą pozycji na dzisiejszy mecz będzie połową sukcesu. Dla Di Matteo najistotniejszy będzie wybór napastników i z korzyścią dla Chelsea byłoby w moim mniemaniu wystawienie w wyjściowej jedenastce Drogby kosztem Torresa. Iworyjczyk jest zawodnikiem waleczniejszym i bardziej charyzmatycznym, do tego zawsze imponuje boiskowym sprytem i przewyższa Hiszpana warunkami fizycznymi. Ten typ napastnika może sprawić defensywie Barcelony większe kłopoty niż dość przewidywalny i mocno przeciętny ostatnimi czasy Torres. Warto byłoby postawić też na zwinnego Sturridge'a, który daje drużynie więcej niż Malouda czy Kalou i częściej potrafi zaskoczyć niebanalnym dryblingiem i podaniem. Sporo zależeć będzie od Maty, ale nie sprawia on wrażenia piłkarza stworzonego do ważnych spotkań i ewentualnych bohaterów meczu upatrywałbym raczej w osobach wszędobylskiego Ramiresa i wciąż solidnego Lamparda, choć nie sposób oprzeć się wrażeniu, że Anglik nie zadziwia już tą samą dynamiką i efektywnością co kiedyś. Obaj będą musieli się sporo nabiegać by przyćmić katalońską pomoc. Sporą stratą będzie dla Chelsea brak Davida Luiza i ciekawe czy di Matteo nie zdecyduje się w związku z tym zagrać w środku Ivanovicem celem zabezpieczenia środka pola. Na szczęście dla Chelsea w wybornej formie znajduje się znów Petr Cech i kto wie, czy kilka świetnych interwencji w jego wykonaniu nie uratuje dziś The Blues.

Barcelonie wyjątkowo nie wiedzie się w tym sezonie na wyjazdach - pierwszy mecz ćwierćfinałowy z Milanem pokazał, że Guardiola boi się tych spotkań i możliwe, że jego celem znów będzie nastawienie zespołu przede wszystkim na zero z tyłu. Trójką w obronie raczej w tak ważnym meczu nie zagra, ale możliwe, że trener Barcelony zdecyduje się zostawić na ławce Fabregasa by postawić na skrzydłowych, którzy mieliby rozciągać linie obrony Chelsea na ich dość wąskim boisku. Zawodnicy klubu ze stolicy Anglii będą niewątpliwie bardzo groźni przy każdym stałym fragmencie gry, więc rozsądny okazać się może postawienie od pierwszej minuty na wysokiego Pique, który tak dobrze radził sobie ostatnio ze Zlatanem Ibrahimovicem. Problemem Barcelony jest nieprzewidywalność Chelsea i zbyt ofensywne lub przesadnie defensywne ustawienie może okazać się zgubne w ostatecznym rozrachunku. Dużą rolę może odegrać umiejętność Guardioli do trafnego reagowania na boiskowe wydarzenia i przemyślane zmiany taktyczno-personalne. Ewentualne zwycięstwo wniosłoby sporo spokoju do drużyny, którą w weekend czeka arcyważny w kontekście ligowego tytułu mecz z Realem Madryt.

Przewidywany wynik:

Chelsea gra w tym sezonie w kratkę, a z siedmiu rozegranych do tej pory meczów z czołówką ligi (United, City, Arsenal, Tottenham) zdołali wygrać tylko jeden.  Ewentualne zwycięstwo którejkolwiek ze stron nie powinno więc nikogo zdziwić. Trudniej jednak wyobrazić sobie wygraną Chelsea wnioskując choćby po ich grze w meczach przeciwko Napoli czy Benfice. Barcelona - nawet ta grająca zachowawczo i nieskutecznie na wyjazdach - to jednak wciąż zdecydowanie wyższa półka. Po zwolnieniu Villasa-Boasa i utracie szans na satysfakcjonujące miejsce w lidze z Chelsea spadła olbrzymi presja dzięki czemu mogą oni podejść do spotkania na większym luzie i zaryzykować bardziej ofensywną grę. Bardzo prawdopodobne jednak, że obie drużyny postawią tu na najpewniejszą opcję, czyli grę dość zachowawczą, co zaskutkuje pewnie remisem 0-0 lub 1-1. Takie rozwiązanie dyktuje rozsądek i szacunek dla rywala, przeczuwam jednak pewne dwubramkowe zwycięstwo Barcelony przy założeniu, że Milan jest jednak w tym sezonie drużyną konkretniejszą piłkarsko od Chelsea (Barcelona nie przegrała z nimi ani razu na cztery spotkania), Guardiola taktykiem inteligentniejszym od Di Matteo, a ogólny spadek formy drużyn angielskich wykrzywia obraz i tak marnie wyglądających w tym sezonie The Blues.

wtorek, 17 kwietnia 2012

Półfinałowe dygresje.

Liga Mistrzów wkracza w decydującą fazę. W gronie półfinalistów nie ma już drużyn, które ciężko zaliczyć do światowej czołówki. Ostali się sami potentaci - Bayern, Real i Barcelona to bez wątpienia trzy najlepsze drużyny na świecie w obecnym sezonie. Od tego triumwiratu lekko odstaje Chelsea, ale to na pewno drużyna solidniejsza od Benfiki czy APOEL-u i nierozsądne byłoby skreślanie londyńczyków już przed pierwszym meczem. Emocji zapowiada się sporo, warto więc przeanalizować szanse tych czterech klubów w nadchodzących meczach półfinałowych. Dziś część pierwsza wpisu na ten temat.

Bayern - Real

Zdecydowanie jest to ta ciekawsza para półfinałowa, nie ma wątpliwości, że obie drużyny zasługują na finał, ale będą musiały to jeszcze udowodnić w dwumeczu z godnym siebie rywalem. Dla Realu Mourinho będzie to tak naprawdę dopiero pierwszy poważny sprawdzian, pomijając, rzecz jasna, dość regularne ostatnio pojedynki z Barceloną. W tym i zeszłym roku Królewscy nie mogli narzekać na losowanie i dobór przeciwników w fazie pucharowej. W poprzedniej edycji byli to Lyon i Tottenham (do momentu półfinałowej porażki z Barceloną), niedawno przyszło im grać z prawdziwymi europejskimi kopciuszkami - CSKA oraz APOEL-em. Poza Barceloną w lidze hiszpańskiej brakuje rywali wymagających, budujących swoją renomę na regularności i w oparciu o stabilny budżet. Tym bardziej rzuca się więc w oczy poziom trudności zadania jakie stoi przed Blancos. Powszechnie wiadomo, że Real ma potencjał, by pokonać każdego, ale podwalinami tej teorii są głównie pogromy maluczkich w Hiszpanii. Należy zauważyć, że w żadnym mecz z Barceloną Mourinho nie był w stanie taktycznie zdominować Barcelony przez pełne 90 minut, a gdyby posiłkować się jedynie suchymi statystykami to bilans Portugalczyka wypada jeszcze gorzej - wygrał on z Katalończykami tylko jedno spotkanie na jedenaście. Nasuwa się więc pytanie jak Portugalczyk ustawi drużynę w Monachium - jaki wynik będzie go satysfakcjonował, a ile faktycznie uda mu się ugrać przed rewanżem. Bramkowy remis jest zapewne absolutnym minimum dla trenera Królewskich. W związku z tym można zakładać, że Real zagra stosunkowo defensywnie i będzie przede wszystkim pilnował własnej bramki - spory atut, jakim jest gra na własnym stadionie, leży teraz po stronie przeciwników. Przy kilku głupich stratach Bawarczyków w środku pola Real może jednak spokojnie rozstrzygnąć sprawę awansu już dziś - skuteczność mają w tym sezonie zabójczą, a rewelacyjna gra z kontry to ich znak rozpoznawczy. Mimo wszystko defensywa Królewskich monolitu nie stanowi - Real traci bramki dość regularnie, strzela ich jednak zazwyczaj o wiele więcej od przeciwnika. O ich sile w obronie stanowi umiejętna gra linii pomocy i ataku (gra toczy się zazwyczaj z dala od bramki Casillasa), ale dziś czeka ich mecz na wyjeździe z rywalem, który jeszcze bardziej od drużyny Mourinho lubi być przy piłce i dyktować warunki na boisku. Niewykluczone, że piłkarze Portugalskiego trenera będą wracać do Madrytu z tarczą, ale można być pewnym, że atak Bayernu przetestuje ich defensywę z intensywnością nie mniejszą od Barcelony. Dzisiejsze spotkanie półfinałowe wyklaruje pełny obraz drużyny wicemistrza Hiszpanii.

W Bayernie dużo zależeć będzie od wracającego po kontuzji Bastiana Schweinsteigera. Oczy wszystkich będą najpewniej skupione na Robbenie czy Riberym, ale to Niemiec będzie faktycznie pociągał za sznurki. Bawarczycy osiągną sukces, jeśli uda im się zdominować Real w posiadaniu piłki, szczególnie w przypadku, gdy wysuną się na jednobramkowe prowadzenie. Bayern jest drugą w Europie drużyną jeśli chodzi o średnie procentowe posiadanie piłki (64,3% wg. WhoScored.com, tuż za barcelońskim 69,6%), rzadziej niż Real dopuszcza też rywali do swojego pola karnego (średnia ilość strzałów oddanych przez przeciwników: 8,2 przy 10 Królewskich). Paradoksalnie jednak szybkie prowadzenie Bayernu może zmusić Real do przejęcia inicjatywy i  pójścia później za ciosem bramki wyrównującej, co niejednokrotnie zdarzało się już w tym sezonie. Dlatego też tak ciężkie zadanie spoczywa na Schweinsteigerze i to jego dyspozycja może zadecydować o tym, kto ostatecznie awansuje do finału. Bayern polegnie już dziś, jeśli będzie chciał dowieść jednobramkowe prowadzenie, gdy do końca meczu będzie jeszcze sporo czasu. Bawarczycy będą polegać też na wysokiej skuteczność Robbena, Gomeza i Ribery'ego - Real można zmusić do błędu, należy jednak wykorzystać go z zimną krwią, bo Królewscy jak mało kto potrafią mścić się za niewykorzystane sytuacje. Innymi słowy Bayern czeka równie trudny sprawdzian co piłkarzy z Madrytu i jeśli dziś padnie przynajmniej bramkowy remis, to zawodnicy Juppa Heynckesa prawdopodobnie nie osiągną awansu. Jeżeli ktoś jest jednak w stanie postawić się Królewskim, to jest to poza Barceloną właśnie Bayern. Ciekawe, jak na Niemców wpłynie fakt ostatniej porażki w decydującym o losach ligi meczu z Borussią Dortmund. Możliwie jednak, że stało się to właśnie przez myśl o możliwości finału na Allianz Arena i właśnie w meczu z Realem planują osiągnąć swoje psychiczne i fizyczne maksimum.

Przewidywany wynik:

Mam dziwne przeczucie, że remis dziś nie padnie i że jedna ze stron może pokusić się się nawet o dwubramkowe zwycięstwo. Rozsądek podpowiada mi, żeby stawiać na Real, grają w końcu rewanż u siebie, co generalnie jest postrzegane jako sytuacja korzystna w kontekście dwumeczu, ale jeśli chodzi o dzisiejsze spotkanie przewiduję wynik 3-1 lub 2-1, nie wykluczam też bardzo korzystnego dla Bayernu 2-0. Bawarczycy wydają się drużyną bardziej doświadczoną i mocniejszą psychicznie, nie muszą też myśleć już o lidze w przeciwieństwie do Realu, który w sobotę czeka niezwykle istotny mecz z odwiecznym rywalem. Do tego finał rozegra się na ich stadionie, a zwycięstwo w takich okolicznościach marzy się chyba każdemu zespołowi. Szybki gol dla Bayernu będzie prawdziwą próbą charakteru i taki scenariusz może skończyć się różnie, jeśli jednak w pierwszej połowie na prowadzenie wyjdzie Real, to Bayern powinien osiągnąć korzystny wynik, zmuszając defensywę Królewskich do błędów i fauli. Podobnie objęcie prowadzenia w drugiej połowie powinno dać Niemcom swobodę i spokój w rozgrywaniu piłki. Jestem pewien, że Real dziś nie wygra, chyba że ze sporą dozą szczęścia, co oczywiście może zdarzyć się każdemu. Mourinho jest wbrew pozorom świadomy klasy przeciwnika i możliwe, że zagra trójką defensywnych pomocników, może przesunąć też na prawą stronę obrony mającego ostatnio pewne miejsce na środku defensywy Ramosa, by zneutralizować szybkiego Ribery'ego. Pewne jest, że nawet przy 2-0 Bayern będzie jeszcze daleko od awansu do finału.




piątek, 6 kwietnia 2012

W poszukiwaniu drugiego Ovrebo.


Po meczu ćwierćfinałowym na ‘kompleks Barcelony’ chorują już nie tylko Mourinho czy starzy madridistas, ale również pół Europy z kibicami Milanu na czele. Śpiewka jest jak zwykle ta sama – Barcelonę znów bezczelnie przepchnięto do następnej rundy. Wydaje się, że z roku na rok przybywa antybarcelonistów popadających w coraz większą paranoję.

Internet znów kipi od gorzkich żalów i lamentów tych, którzy mocno trzymali kciuki za porażkę Barcelony. Katalończycy awansowali do półfinału LM po raz piąty z rzędu, co nie wydarzyło się od ponad 50 lat. Dominacja Barcelony na arenie europejskiej uwiera jednak sporą liczbę osób, którzy za wszelką cenę i na każdym wręcz kroku starają się deprecjonować osiągnięcia aktualnych obrońców trofeum. Ciężko przełknąć czasem gorycz porażki, ale sam zawsze starałem się to robić z godnością i szacunkiem dla rywala. Obecnie przegrywać potrafią tylko nieliczni, z Barceloną prawie nikt. Niezależnie od przebiegu spotkania należy podnieść larum, że Barca wygrała niesłusznie. Koniecznie trzeba też zapomnieć o jakichkolwiek decyzjach sędziowskich na niekorzyść Blaugrany. Niemożliwe żeby faktycznie byli lepsi. Niemożliwe, że tak słaba drużyna znów powalczy o finał Ligi Mistrzów. Na siłę próbuje się wpisać skandal we współczesną historię Barcelony.

Tym razem rozchodzi się od dwa karne, które w pierwszej połowie na bramki zamienił Leo Messi. Narzekanie na sędziów nie dziwiło mnie nigdy – sam często wytykam arbitrom ich decyzje, jednak zawsze wydawało mi się, że jest to uzasadnione w przypadku gdy sędzia obiektywnie popełnił błąd w swojej ocenie. Okazuje się, że nie. W tym roku wznieśliśmy się na jeszcze wyższy poziom niedorzeczności – należy krytykować również decyzje zgodne z przepisami jeśli zostały one podjęte na korzyść Barcelony. W końcu im nie trzeba ‘pomagać’ jak to określił jeden z ekspertów zasiadających w studiu NSport. Ja bym poszedł nawet o krok dalej i zakazał dyktowania rzutów karnych dla Barcelony oraz pokazywania czerwonych kartek piłkarzom drużyn przeciwnych. Trzeba dbać o fair play, ważne żeby kibice mieli przekonanie, że szanse na zwycięstwo są równe. Kto wie, może już w przyszłym roku dojdziemy do takiego konsensusu.

Przejdźmy do meritum, czy do sytuacji rzekomo wątpliwych. Nie, źle się wyraziłem – sytuacji w których arbiter podjął bezsprzecznie karygodne i haniebne decyzje, które urągają wszelkiej przyzwoitości i zdrowemu rozsądkowi oraz świadczą o korupcji wśród działaczy UEFA. Tak jak pierwszy rzut karny jeszcze co niektórzy zaakceptować potrafią, tak z drugim już większość ma olbrzymi problem. Niebywałe, że sędzia dyktuje jedenastkę w sytuacji gdy zawodnik Milanu uporczywie trzyma rywala za koszulkę i nie puszcza nawet jak ten omija go walcząc o korzystną pozycję w polu karnym. Przecież takich karnych się nie dyktuje, podobno zawsze wszyscy się łapią za koszulki. Coś tam jeszcze o duchu gry było. Absurd. Naprawdę, robię co mogę, ale nie potrafię zaakceptować takiego braku obiektywizmu. Mam wyższe standardy, tym bardziej jeśli chodzi o dyskusję o piłce.

W moim mniemaniu nie ma wątpliwości co do słuszności decyzji norweskiego arbitra. To nie było tak, że Nesta złapał i od razu puścił koszulkę Busquetsa lub tylko go lekko trzymał umożliwiając jednak swobodną walkę o piłkę. Nie – on go trzymał bezczelnie zanim jeszcze rzut różny został wykonany i nie puścił aż do momentu jego upadku. Do tego wszystko działo się tuż pod nosem sędziego głównego, a nie gdzieś w tumulcie jaki często ma miejsce w polu karnym przy rzutach rożnych. To tylko i wyłącznie głupota Nesty, któremu na moment jakby odebrało lata piłkarskiego doświadczenia. Nie twierdzę, że Busquets nie dodał w tej sytuacji niczego od siebie – prawdopodobnie wykorzystał sytuację do maksimum, ale nie zmienia to faktu, że rzut karny się Barcelonie należał. Futbol to gra błędów, które trzeba wykorzystywać. Nesta za swoją głupotę słusznie zapłacił. Rozumiem, że jest to decyzja trudno do zaakceptowania dla kogoś, kto z Barceloną nie sympatyzuje – w końcu nikt nikomu nogi nie urwał – ale w myśl przepisów takie zachowanie w polu karnym to zawsze skrajne ryzyko.

Za decyzję kontrowersyjną można co najwyżej uznać brak jedenastki po starciu Mascherano ze Zlatanem na początku drugiej połowy. Z tym się zgodzę – sam mam wątpliwości czy pan Kuipers trafnie ocenił sytuację. Tu jednak wątpliwości wydają się być zdecydowanie bardziej uzasadnione niż w przypadku drugiego karnego dla Barcelony – tam faul był ewidentny. Prawie tak samo jak ten na Sanchezie tydzień wcześniej. Co prawda jestem zdania, że sędzia zachował się prawidłowo puszczając grę dalej (Chilijczyk zapewne i tak do tej piłki by nie doszedł), ale Abbiati faktycznie w piłkę nie trafił i rzut karny mógł spokojnie zostać podyktowany. O tym, ani o problematycznej sytuacji z faulem na Puyolu w drugiej połowie tamtego meczu oczywiście się nie mówi. Ciągle zapominam, że w rzeczywistości sędziowie decyzji na niekorzyść Katalończyków nie podejmują, mylą się za to zawsze jeśli traci na tym ich rywal. Nikt nie węszył spisków po pierwszym spotkaniu.

Poza marudzeniem o arbitrze można było też usłyszeć, że Barcelona w istocie grała słabo. Nieprawda. Culés mają wszelkie powody, aby cieszyć się z awansu. W końcu nie zawsze udaje się wpakować rywalom manitę; czasem gola zdobędzie się nie po pięknym rozegraniu piłki, ale po zwykłym rzucie karnym. Nawet jedenastka nie bierze się jednak z niczego. Niektórych Barcelona rozpieściła do tego stopnia, że nie próbują zrozumieć praw jakimi zawsze rządzi się oparta na dwumeczach faza pucharowa. Na tym etapie rozgrywek konieczny jest rozsądek i kalkulacja. Można zarzucić Guardioli, że za bardzo nastawił się, aby w Mediolanie przede wszystkim bramki nie stracić, ale liczy się przecież efekt końcowy. 3-1 w dwumeczu z renomowaną ekipą to dla mnie rezultat więcej niż przyzwoity. To nie wymęczony awans dzięki bramkom na wyjeździe, a solidna rezerwa dwóch goli przewagi osiągnięta przy dominacji w obu spotkaniach. Nie mam wątpliwości, że awansowała drużyna lepsza i z optymizmem spoglądam na przyszłe mecze Barcelony w tym sezonie. To wciąż oni dyktują warunki na boisku. Muszę się z kolei w końcu przyzwyczaić, że haters gonna hate. To przecież nie mój problem.