Rządy José Mourinho w Realu Madryt dobiegły końca, ale - o
dziwo - opuszcza on Hiszpanię w atmosferze mocno burzliwej, dalekiej od tej
towarzyszącej dobrze znanej mu glorii chwały. Portugalczyk w charakterystycznym
dla siebie stylu wypowiedział wojnę całemu światu, jednak z każdym tygodniem
malała liczba ludzi gotowych walczyć u jego boku. Ostatecznie nawet sam Florentino
Pérez, przez długi okres największy zwolennik krnąbrnego trenera, stracił
cierpliwość ogłaszając przed tygodniem, że Portugalczyk nie wypełni swojego
kontraktu. Mourinho zawsze dążył po trupach do celu, nigdy nie obawiając się
tego, że kto sieje wiatr, ten zbiera burzę – koniec końców zawsze bronił się
wynikami. Tym razem poległ – nie zdołał zdobyć mitycznej dla Królewskich decimy, jednak nie tylko z powodu braku triumfu w Lidze Mistrzów należy
uznać ostatni projekt Péreza za niewypał.
Mourinho odesłany na trybuny podczas finału Copa del Rey. Ławkę trenerską Realu opuścił jednak dużo wcześniej. |
Czarę goryczy przelała porażka w finale Copa del Rey. Większość
zakładała raczej, że to trofeum będzie dla Realu kwestią formalności -
zwycięstwo miało być stemplem potwierdzającym ich trzyletnią dominację na
hiszpańskich boiskach, świadectwem, że ten sezon w gruncie rzeczy nie był
zupełnie nieudany. Real nie zdołał jednak wygrać na własnym stadionie z
zespołem, z którym nie przegrał od kilkunastu lat. Sam Mourinho został odesłany
w drugiej połowie na trybuny, czym wyraził poniekąd swoją frustrację i zmęczenie
pracą w Madrycie. Spotkanie z Atletico daje podstawy by sądzić, że Real był w
tym roku drużyną o chybotliwych fundamentach, co umiejętnie tuszowały kolejne zwycięstwa
w Hiszpanii oraz regularna progresja do kolejnych faz Ligi Mistrzów. Ich plan
zbyt często opierał się na niesamowitej bramkostrzelności Ronaldo, który jednak
zwykł obniżać loty (wraz z całą drużyną zresztą) gdy sytuacja na boisku
zmuszała do budowania akcji powolnym atakiem pozycyjnym. Dochodzimy tu do sedna
sprawy - Real Madryt ostatnich trzech lat nie tylko nie zapełnił klubowej
gabloty nowymi pucharami, ale też nie pozostawił w pamięci kibiców spektakularnych
zwycięstw czy też wybitnego stylu gry.
Obrońcy Mourinho chętnie przypominają o ostatnich
zwycięstwach nad Barceloną, często w kontekście rzekomego przerwania dominacji
Katalończyków. Warto jednak zauważyć, że Królewscy w żadnym ze swoich
niedawnych sukcesów w meczach z Barceloną nie odpokutowali stylem za pamiętne
2-6 na Bernabeu, za manitę z Camp Nou
czy choćby za mniejszą w rozmiarach, aczkolwiek istotną porażkę z pierwszego
półfinałowego meczu Ligi Mistrzów w debiutanckim sezonie Mou w Madrycie. Wszystkie ich zwycięstwa, nawet to najważniejsze
odniesione w finale Copa del Rey sprzed dwóch lat, okupione zostało sporym
wysiłkiem (gol dopiero w dogrywce), a te w obecnym sezonie, choć bardziej
zdecydowane i całkowicie zasłużone, osiągnięte zostały w konfrontacji z Barceloną
najsłabszą od lat – takiego braku formy, dającego znać o sobie przez całą
tegoroczną fazę pucharową LM, Barça nie prezentowała od czasów Rijkaarda. Nie
jestem przekonany, czy bez kłopotów zdrowotno-kadrowych w defensywie i z lepszą
formą partnerów Messiego z ataku oraz z pierwszym trenerem na ławce, pojedynki
te zakończyłby się podobnie. Na domiar złego dla Mourinho dobre ligowe wyniki w
starciach z Barceloną nie miały zupełnie
wpływu na końcowy układ tabeli, a wyeliminowanie odwiecznego rywala Królewskich
w półfinale Copa del Rey nie przełożyło się ostatecznie na wygranie tego
trofeum. Wątpię więc, aby sam Portugalczyk dopisał niedawne pojedynki
madrycko-barcelońskie do rubryki swoich największych trenerskich osiągnięć.
Mourinho może pochwalić się jeszcze trzema półfinałami Champions League z rzędu, ale nie bez znaczenia jest w tym wypadku
kwestia klasy rywali w drodze do tego szczebla rozgrywek – na mocnego,
renomowanego przeciwnika Real trafiał zazwyczaj dopiero na sam koniec, zawsze przegrywając
w bezpośredniej walce o finał.
Zgoda na pokaz - dyrektor sportowy klubu Jorge Valdano wyleciał, bo nie zgadzał się z Mourinho. |
Szczyt formy drużyny przypadł na drugi rok pracy
Portugalczyka w Madrycie – mistrzostwo kraju i rekordowa liczba punktów,
półfinał Ligi Mistrzów przegrany dopiero w rzutach karnych oraz wyjście z grupy
z maksymalną liczbą punktów (ze stratą jedynie dwóch bramek) – wszystko to mówi
samo za siebie. Królewscy byli o krok od zanotowania roku wybitnego, jednak tę
okazję zaprzepaścili. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie zaskakująco
widoczny spadek formy Królewskich w sezonie kolejnym, który potęgowały ponure
nastroje w szatni wynikające z nieustannych scysji trenera z zawodnikami i
działaczami klubu. Po raz pierwszy Mourinho, znany przecież ze swojej charyzmy
i zdolności w sferze man-managementu,
nie zdołał zjednać sobie drużyny w trudnym dla niej okresie. Ten fakt niewątpliwie
rozczarował portugalskiego trenera i wpłynął zapewne na jego decyzję o
opuszczeniu Madrytu, która podjęta został podobno już w połowie sezonu.
Florentino Pérez z kolei nie wiedział jak radzić sobie z Mourinho, dając
najpierw sporą swobodę Portugalczykowi, aby później kompletnie usunąć się w
cień i obserwować ze zdziwieniem jego decyzje i chimery. Można powiedzieć, że
Real w pewnym momencie zaczął pływać bez sternika i ostatecznie ten brak
przywództwa odbił się na morale i wynikach zespołu.
Portugalczyk opuszcza Madryt jako persona non grata, samotny, naburmuszony i raczej bardziej rozczarowany
niż wściekły. Nie wydaje mi się jednak, aby właściwym było zrzucanie odpowiedzialności
za wyniki Realu na zawodników czy też na rzekomo wielce szkodliwą i
uniemożliwiającą prawidłową pracę
nieprzychylność mediów oraz działaczy klubu. Mourinho poniósł w Realu nie tylko
klęskę jako taktyk, ale również jako przywódca, co wcześniej nie zdarzyło mu
się nigdy. Okazało się, że trafił na grunt wysoce niepodatny na swoje uroki i
gdzie na autorytet i szacunek należy sobie zasłużyć. Być
może Hiszpanie nie lubią postaci niepokornych – jestem jednak przekonany, że droga do jakiejkolwiek sympatii wiedzie przez wyniki, samokrytykę i olbrzymi szacunek do prowadzonego klubu. Całkiem możliwe też, że nie ma na świecie trenera gwarantującego sukces - tak samo jak nie da się zdobyć pucharów, wydając olbrzymie pieniądze na transfery. Te dwa grzechy popełnił w ostatnich latach mianowany niedawno prezesem na kolejną kadencję Florentino Pérez. Gdyby upadek zaliczył trener o mniejszej renomie, cała uwaga skupiłaby się właśnie na nim. Tymczasem Mourinho ucieka do Anglii, gdzie jest uwielbiany, ale rozpaczliwie potrzebuje konkretnych wyników, aby odbudować swoją lekko nadszarpniętą reputację. Gorzej, że tak wybitnej grupy piłkarzy, jakich miał do dyspozycji w Realu, może już nigdy nie poprowadzić.