poniedziałek, 12 sierpnia 2013

Iluzjonista Fàbregas.



Częsty widok - Cesc faulowany gdzieś na skraju pola karnego.

Omamił Cesc całe Barcelonismo swoim czystym „DNA Barcelony” i owszem, towarzysko i mentalnie wkomponował się do drużyny wzorowo, ale piłkarsko jakby trochę odstaje od kumpli. U Fàbregasa razi przede wszystkim jego nieregularność – potrafi zagrać świetny mecz, ale bardzo dużą ilość spotkań kończy będąc kompletnie bezbarwnym. Chyba nigdy nie był on kluczowym zawodnikiem w spotkaniach najwyższej rangi. Momentami Fàbregas sprawia na boisku wrażenie ociężałego, jakby niezdolnego do bardziej dynamicznego zwrotu z piłką lub oddania mocniejszego strzału. Do tego dochodzi problem z ustawieniem Fàbregasa tak, aby nie utrudniał gry Inieście, co w ubiegłym sezonie zdarzało się nader często. Okazuje się, że Cesc nie ma ani spokoju i przeglądu pola Xaviego, ani dryblingu i dynamiki Iniesty tak, aby być regularnym zmiennikiem któregokolwiek z nich. Najlepiej prezentuje się on w Barcelonie na środku ataku, gdzie przydają się jego umiejętności w grze kombinacyjnej. W roli fałszywej dziewiątki Fàbregas grywał z powodzenia w reprezentacji podczas ostatnich Mistrzostw Europy. W żadnym wypadku nie jest to jednak rasowy napastnik, co wychodzi czasem przy wykańczaniu akcji. Wydaje się więc, że Barcelonie bardziej przydałby się ktoś o charakterystyce Özila, Maty czy Gündoğana. Krążyły plotki, że Manchester United był gotowy wyłożyć za Katalończyka spore pieniądze – nie mam jednak pomysłu jak przekonać do odejścia kogoś, o kogo zabiegało się dobrych parę lat.

niedziela, 11 sierpnia 2013

Sánchez na równi pochyłej.



 
Alexis w drodze poza murawę Camp Nou.
 Po zadowalającym pierwszym sezonie w barwach Barcelony, Sánchez zaliczył rok bardzo nieudany i właściwie powinien być jednym z pierwszych nazwisk na liście transferowej. Alexis swoją nieporadnością irytował w tym sezonie jak żaden inny piłkarz. Najmniej chluby przynoszą Sánchezowi szczególnie dwie statystyki – skuteczność podań (najniższa w klubie – 80,3% przy średniej 89,5%*) oraz liczba strat (1,9 na mecz, ilość najwyższa tuż po Messim, któremu oczywiście nawet nie trzeba szukać usprawiedliwienia). Chilijczyk tracił masę piłek z powodu niedokładnych podań oraz w wyniku problemów z przyjęciem. Często gubił się też w swoich dryblingach, co prowadziło albo do straty albo ewentualnie do konieczności zagrania bezpiecznego podania do tyłu. Wydawało się, że im bliżej bramki przeciwnika, tym mniej Sánchez miał do zaoferowania. Liczbę strzałów na mecz ma najniższą ze wszystkich napastników, co sugeruje, że rzadko dochodził do sytuacja strzeleckich, a gdy już takowe się pojawiały, często je marnował. Sáncheza łapano też na spalonym najczęściej ze wszystkich piłkarzy drużyny (0,9 na mecz). Za Chilijczykiem zdaje się przemawiać jednak stosunkowo wysoka cena, za którą został kupiony (wśród działaczy klubu dominuje zapewne przekonanie, że skoro wydano na niego ok. 30 mln , to musi jeszcze trochę pobiegać dla klubu), a jego słaba forma nie rzucała się przesadnie w oczy w związku z równie rozczarowującymi występami rywalizujących z nim o pozycję w wyjściowej jedenastce Villi i Pedro. Moim zdaniem jest to piłkarz za słaby na regularną grę w Barcelonie (również mentalnie) i przyjście Neymara – jeśli tylko ten spełni choć część oczekiwań - powinno ograniczyć liczbę występów Alexisa w przyszłym sezonie. Przeczuwam, że piłkarz odejdzie za rok za jakąś symboliczną kwotę – szkoda więc, że nie zostanie sprzedany już teraz. Możliwe jednak, że po prostu nie ma kupców chętnych wydać na Chilijczyka pieniądze podobne do tych, które wyłożyła Barcelona. Ściskam oczywiście kciuki za Alexisa, ale jeśli ten nie pokaże się z naprawdę dobrej strony w nadchodzących rozgrywkach, to jestem pewien, że nawet Rosellowi skończy się cierpliwość.

*wszystkie statystyki pochodzą z portalu WhoScored.com

sobota, 15 czerwca 2013

The bigger they are, the harder they fall - wzlot i upadek Wielkiego Mou.




Rządy José Mourinho w Realu Madryt dobiegły końca, ale - o dziwo - opuszcza on Hiszpanię w atmosferze mocno burzliwej, dalekiej od tej towarzyszącej dobrze znanej mu glorii chwały. Portugalczyk w charakterystycznym dla siebie stylu wypowiedział wojnę całemu światu, jednak z każdym tygodniem malała liczba ludzi gotowych walczyć u jego boku. Ostatecznie nawet sam Florentino Pérez, przez długi okres największy zwolennik krnąbrnego trenera, stracił cierpliwość ogłaszając przed tygodniem, że Portugalczyk nie wypełni swojego kontraktu. Mourinho zawsze dążył po trupach do celu, nigdy nie obawiając się tego, że kto sieje wiatr, ten zbiera burzę – koniec końców zawsze bronił się wynikami. Tym razem poległ – nie zdołał zdobyć mitycznej dla Królewskich decimy, jednak nie tylko z powodu braku triumfu w Lidze Mistrzów należy uznać ostatni projekt Péreza za niewypał.

Mourinho odesłany na trybuny podczas finału Copa del Rey. Ławkę trenerską Realu opuścił jednak dużo wcześniej.
Czarę goryczy przelała porażka w finale Copa del Rey. Większość zakładała raczej, że to trofeum będzie dla Realu kwestią formalności - zwycięstwo miało być stemplem potwierdzającym ich trzyletnią dominację na hiszpańskich boiskach, świadectwem, że ten sezon w gruncie rzeczy nie był zupełnie nieudany. Real nie zdołał jednak wygrać na własnym stadionie z zespołem, z którym nie przegrał od kilkunastu lat. Sam Mourinho został odesłany w drugiej połowie na trybuny, czym wyraził poniekąd swoją frustrację i zmęczenie pracą w Madrycie. Spotkanie z Atletico daje podstawy by sądzić, że Real był w tym roku drużyną o chybotliwych fundamentach, co umiejętnie tuszowały kolejne zwycięstwa w Hiszpanii oraz regularna progresja do kolejnych faz Ligi Mistrzów. Ich plan zbyt często opierał się na niesamowitej bramkostrzelności Ronaldo, który jednak zwykł obniżać loty (wraz z całą drużyną zresztą) gdy sytuacja na boisku zmuszała do budowania akcji powolnym atakiem pozycyjnym. Dochodzimy tu do sedna sprawy - Real Madryt ostatnich trzech lat nie tylko nie zapełnił klubowej gabloty nowymi pucharami, ale też nie pozostawił w pamięci kibiców spektakularnych zwycięstw czy też wybitnego stylu gry.

Obrońcy Mourinho chętnie przypominają o ostatnich zwycięstwach nad Barceloną, często w kontekście rzekomego przerwania dominacji Katalończyków. Warto jednak zauważyć, że Królewscy w żadnym ze swoich niedawnych sukcesów w meczach z Barceloną nie odpokutowali stylem za pamiętne 2-6 na Bernabeu, za manitę z Camp Nou czy choćby za mniejszą w rozmiarach, aczkolwiek istotną porażkę z pierwszego półfinałowego meczu Ligi Mistrzów w debiutanckim sezonie Mou w Madrycie. Wszystkie ich zwycięstwa, nawet to najważniejsze odniesione w finale Copa del Rey sprzed dwóch lat, okupione zostało sporym wysiłkiem (gol dopiero w dogrywce), a te w obecnym sezonie, choć bardziej zdecydowane i całkowicie zasłużone, osiągnięte zostały w konfrontacji z Barceloną najsłabszą od lat – takiego braku formy, dającego znać o sobie przez całą tegoroczną fazę pucharową LM, Barça nie prezentowała od czasów Rijkaarda. Nie jestem przekonany, czy bez kłopotów zdrowotno-kadrowych w defensywie i z lepszą formą partnerów Messiego z ataku oraz z pierwszym trenerem na ławce, pojedynki te zakończyłby się podobnie. Na domiar złego dla Mourinho dobre ligowe wyniki w starciach z Barceloną  nie miały zupełnie wpływu na końcowy układ tabeli, a wyeliminowanie odwiecznego rywala Królewskich w półfinale Copa del Rey nie przełożyło się ostatecznie na wygranie tego trofeum. Wątpię więc, aby sam Portugalczyk dopisał niedawne pojedynki madrycko-barcelońskie do rubryki swoich największych trenerskich osiągnięć. Mourinho może pochwalić się jeszcze trzema półfinałami Champions League z rzędu, ale nie bez znaczenia jest w tym wypadku kwestia klasy rywali w drodze do tego szczebla rozgrywek – na mocnego, renomowanego przeciwnika Real trafiał zazwyczaj dopiero na sam koniec, zawsze przegrywając w bezpośredniej walce o finał.
Zgoda na pokaz - dyrektor sportowy klubu Jorge Valdano wyleciał, bo nie zgadzał się z Mourinho.
Szczyt formy drużyny przypadł na drugi rok pracy Portugalczyka w Madrycie – mistrzostwo kraju i rekordowa liczba punktów, półfinał Ligi Mistrzów przegrany dopiero w rzutach karnych oraz wyjście z grupy z maksymalną liczbą punktów (ze stratą jedynie dwóch bramek) – wszystko to mówi samo za siebie. Królewscy byli o krok od zanotowania roku wybitnego, jednak tę okazję zaprzepaścili. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie zaskakująco widoczny spadek formy Królewskich w sezonie kolejnym, który potęgowały ponure nastroje w szatni wynikające z nieustannych scysji trenera z zawodnikami i działaczami klubu. Po raz pierwszy Mourinho, znany przecież ze swojej charyzmy i zdolności w sferze man-managementu, nie zdołał zjednać sobie drużyny w trudnym dla niej okresie. Ten fakt niewątpliwie rozczarował portugalskiego trenera i wpłynął zapewne na jego decyzję o opuszczeniu Madrytu, która podjęta został podobno już w połowie sezonu. Florentino Pérez z kolei nie wiedział jak radzić sobie z Mourinho, dając najpierw sporą swobodę Portugalczykowi, aby później kompletnie usunąć się w cień i obserwować ze zdziwieniem jego decyzje i chimery. Można powiedzieć, że Real w pewnym momencie zaczął pływać bez sternika i ostatecznie ten brak przywództwa odbił się na morale i wynikach zespołu.

Portugalczyk opuszcza Madryt jako persona non grata, samotny, naburmuszony i raczej bardziej rozczarowany niż wściekły. Nie wydaje mi się jednak, aby właściwym było zrzucanie odpowiedzialności za wyniki Realu na zawodników czy też na rzekomo wielce szkodliwą i uniemożliwiającą prawidłową pracę nieprzychylność mediów oraz działaczy klubu. Mourinho poniósł w Realu nie tylko klęskę jako taktyk, ale również jako przywódca, co wcześniej nie zdarzyło mu się nigdy. Okazało się, że trafił na grunt wysoce niepodatny na swoje uroki i gdzie na autorytet i szacunek należy sobie zasłużyć. Być może Hiszpanie nie lubią postaci niepokornych – jestem jednak przekonany, że droga do jakiejkolwiek sympatii wiedzie przez wyniki, samokrytykę i olbrzymi szacunek do prowadzonego klubu. Całkiem możliwe też, że nie ma na świecie trenera gwarantującego sukces - tak samo jak nie da się zdobyć pucharów, wydając olbrzymie pieniądze na transfery. Te dwa grzechy popełnił w ostatnich latach mianowany niedawno prezesem na kolejną kadencję Florentino Pérez. Gdyby upadek zaliczył trener o mniejszej renomie, cała uwaga skupiłaby się właśnie na nim. Tymczasem Mourinho ucieka do Anglii, gdzie jest uwielbiany, ale rozpaczliwie potrzebuje konkretnych wyników, aby odbudować swoją lekko nadszarpniętą reputację. Gorzej, że tak wybitnej grupy piłkarzy, jakich miał do dyspozycji w Realu, może już nigdy nie poprowadzić.

wtorek, 9 kwietnia 2013

Sędzia kalosz.

To już tydzień od pierwszych meczów ćwierćfinałowych Ligi Mistrzów, za chwilę będziemy ekscytować się rewanżami. Można już zacierać ręce na losowanie par półfinałowych i trzymać kciuki za awans naszych ulubionych drużyn do finału rozgrywek. Szkoda jedynie, że piłkarski świat znów przymyka oko na błędy sędziowskie, które istotnie wpłynęły na wyniki dwóch z czterech spotkań tej fazy LM. Sam jeszcze nie zdążyłem otrząsnąć się po czerwonej kartce Naniego i ręce Zapaty, a UEFA znów uraczyła mnie futbolem na najwyższym poziomie naznaczonym przy okazji sędziowską niekompetencją. Chciałbym wrócić do wydarzeń sprzed tygodnia i napiętnować w gruncie rzeczy sam fakt, że sędziowie znów nie wykazali się należytą starannością, co w ogóle nie powinno mieć miejsca na tym poziomie rozgrywek, a już z pewnością nie tak regularnie. Właściwie każdego roku w meczach fazy pucharowej Ligi Mistrzów można doszukać się decyzji kontrowersyjnych, a nawet jawnie niesłusznych, co powoli zaczyna psuć mi przyjemność z oglądania ukochanego sportu. Na domiar złego jesteśmy nieustannie zmuszani taki stan rzeczy akceptować, ponieważ tak naprawdę nie robi się nic, by go zmienić, a jedyną jego konsekwencją jest żal piłkarzy drużyny mającej danego dnia mniej szczęścia. Okazuje się, że pokrzywdzeni zawodnicy muszą walczyć nie tylko ze swoimi ograniczeniami, ale również ze słabością przepisów i systemu sędziowania, którego wszystkie ewentualne niedociągnięcia i wady należy pokornie szufladkować jako niefortunne zrządzenia losu czy wręcz nieodłączne elementy gry.

Weźmy na początek najbardziej karygodny błąd sędziowski, czyli bramkę PSG na 1-1:

UEFA: "Gol uznany i trudno, po co drążyć temat?"
Jak można takiego spalonego nie dostrzec, pojęcia nie mam. Sytuacja jest ewidentna, bramka nie powinna zostać uznana. W tym meczu można się było również przyczepić do rzutu karnego podyktowanego za faul Sirigu na Alexisie:


W myśl przepisów karny jest w pełni zasłużony - bramkarz w piłkę nie trafił, ściął za to Chilijczyka. Nie jestem zwolennikiem dyktowania takich jedenastek, ponieważ w moim odczuciu rzut karny jest nieproporcjonalnie wysoką karą za faul w takich okolicznościach. Alexis nie chciał tak naprawdę minąć bramkarza - wiedział, że przeciwnik znajduje się zbyt blisko, a kąt jest zbyt ostry, aby oddać skuteczny strzał. Wykazał się więc nie lada sprytem i refleksem wybijając w odpowiednim momencie piłkę sprzed rąk Sirigu, któremu z kolei zabrakło lepszej oceny sytuacji i wyczucia intencji napastnika. Z jakiej racji drużyna ma otrzymać rzut karny, skoro zawodnik nie miałby szans dogonić tak kopniętej przez siebie piłkę, a nawet gdyby jakimś cudem ta sztuka mu się udała, to poziom zagrożenia tej akcji zdążyłoby drastycznie zmaleć - obrońcy byliby już na swoich pozycjach, a napastnik musiałby kontynuować grę ze skraju pola karnego. Myślę, że przepisy powinny uwzględniać takie sytuacje, przewinienia w polu karnym różnią się w końcu od siebie i nie powinny zawsze skutkować tym samym - w końcu nie każdy faul zasługuje na kartkę. Może lepszym rozwiązaniem w byłby w takim przypadku rzut wolny pośredni?
W drugim wtorkowym spotkaniu arbiter również nie dostrzegł pozycji spalonej:


Do odbitej przez bramkarza piłki dopadnie będący na pozycji spalonej Mario Mandzukic i chwilę później wyłoży ją Thomasowi Mullerowi. Sytuacja nie jest tak klarowna jak poprzednia, ale nie zmienia to faktu, że również w tym wypadku chorągiewka powinna zostać podniesiona. Mamy więc już dwa mecze, w których sędziowie wybitnie się nie popisali, ale to nie koniec. W ramach deseru możemy zainteresować się też dwoma niepodyktowanymi karnymi w meczu Real - Galatasaray. Najpierw piłkę przytrzymał sobie ręką Khedira, kontrowersje wzbudził też późniejszy faul Ramosa na Buraku Yilmazie.


Nie tak dawno Rafał Stec pisał na swoim blogu o błędach sędziowskich w kontekście werbalnych ataków na sędziów, psujących i wypaczających w rezultacie samą dyskusję o futbolu. Prawdą jest, że takie wydarzenia spychają samą piłkę na drugi plan, ale osobiście nie jestem w stanie zaakceptować krzywdzących decyzji sędziów, uznając je jedynie za nierozerwalnie związane z tym sportem "wypadki losowe". Nie zgadzam się, aby sędziowie byli automatycznie rozgrzeszani ze swoich błędów z racji tego, że wykonują częstokroć trudną i stresującą pracę. FIFA ogłosiła w tym roku, że na przyszłych Mistrzostwach Świata wprowadzi technologię goal-line, ale wydaje się, że ten system zupełnie nie rozwiąże większości problemów natury sędziowskiej. Na co komu taki bajer, skoro wątpliwości, czy piłka faktycznie przekroczyła linię bramkową pojawiają się bardzo rzadko, a błędy z nich wynikające stanowią jedynie nieznaczny procent ogółu pomyłek sędziowskich - sam na szybko pamiętam tylko dwa. Plagą współczesnego futbolu są trudności arbitrów w ocenie pozycji spalonych oraz przewinień w polu karnym. Jako koneser futbolu chciałbym, aby dążyło się raczej do wyeliminowania tych niechlubnych cech piłki - nawet kosztem utraty płynności gry czy zerwania z tradycją. Pracy sędziom nie ułatwiają przepisy, które z racji nieustannej ewolucji sportu nie nadążają za boiskowymi realiami i często okazują się zbyt ogólnikowe i niejasne. Na chwilę obecną jestem za wprowadzeniem powtórek w sytuacjach wątpliwych - wierzę, że wszystko jest lepsze niż ściskanie przed meczem kciuków za brak pomyłek sędziowskich, co niestety zdarza mi się ostatnimi czasy z przygnębiającą systematycznością.

wtorek, 10 lipca 2012

Euro 2012: Jedenastka mistrzostw.

Na biało skład rezerwowy.
Przy wybieraniu jedenastki turnieju warto wspomnieć, że nie były to mistrzostwa indywidualności, czego dowodem niech będzie zwycięstwo Hiszpanii - zespołu o nienaruszalnym trzonie, który triumfował w dużej mierze dzięki swojej wspaniałej grze drużynowej i wyjątkowemu zgraniu, a żaden z ich graczy nie wybijał się znacząco ponad resztę. W finale przez chwilę na boisku znajdowali się jedynie zawodnicy dwóch klubowych potęg - Realu i Barcelony - i przez całe mistrzostwa to oni stanowili o sile tej reprezentacji. Ponadto, ustawienie taktyczne drużyny del Bosque (określane pół żartem, pół serio jako 4-6-0) pozwala wyciągnąć inny wniosek odnośnie polsko-ukraińskiego turnieju - pełnym blaskiem nie świecili na nim napastnicy.

Bramkarz: Iker Casillas
Finał miał zweryfikować, który z bramkarzy bardziej zasłużył sobie na miano golkipera turnieju i tak też się stało - Casillas wyśmienicie interweniował w finale, obronił karnego w półfinale, był też pewnym punktem drużyny w ciągu całego turnieju - imponował spokojem, wpuszczając tylko jednego gola. Miejsce w rezerwie, rzecz jasna, dla Gianlugiego Buffona, który potwierdził na tych mistrzostwach, że wciąż zalicza się do ścisłej światowej czołówki jeżeli chodzi o obsadę bramki.

Prawa obrona: Mathieu Debuchy
Zgadzam się, że nominacja trochę na wyrost, ale prawi obrońcy generalnie nie wyróżniali się na tym turnieju. Zawodnik Lille jako jedyny zaskoczył mnie pozytywnie, prezentując niezłą kondycję i przydając się drużynie na całej długości boiska. Nie zdziwię się, jeśli jeszcze tego lata zmieni klub na bardziej renomowany. Miejsce na mojej ławce rezerwowych zajmie Alvaro Arebeloa. Właściwie to jemu powinienem przyznać miejsce w wyjściowej jedenastce, jednak przez cały turniej Arbeloa irytował mnie sporą liczbą strat i niedokładnych zagrań, choć trzeba przyznać, że w defensywie był dość solidny, a jego błędy nie były brzemienne w skutkach. Nie zapomniałem też o Theodorze Gebre Selasssie, który na wyróżnienie zasłużył sobie nie mniej, niż Debuchy, jednakże Czesi mieli łatwiejszą drogę do ćwierćfinału.

Lewa obrona: Jordi Alba
Początkowo zastanawiałem się, czy Barcelona faktycznie robi dobry interes decydując się na zakup obrońcy Valencii, ale wczorajszy mecz finałowy rozwiał moje wszelkie wątpliwości. Alba zaczął turniej niemrawo, ale rozkręcał się z każdym meczem, dając drużynie sporą dynamikę pod polem karnym przeciwnika, a także prezentując rzetelną grę na tyłach. Hiszpan potwierdził, że posiada 'DNA Barcelony' - dał się poznać jako gracz o świetnej technice i sporej umiejętności gry drużynowej. Ponadto, w przeciwieństwie do operującego po przeciwległej stronie boiska Arbeloi, grał bardzo dokładnie, kompletujący wysoką średnią skutecznych podań (91,5% wg Whoscored.com, czwarta pozycja w drużynie). Mocnym zastępcą Alby jest u mnie Fábio Coentrão, który grał swobodnie i inteligentnie, wyróżniając się zarówno defensywnie jak i ofensywnie. Pewny punkt swojej drużynie, równa, wysoka forma oraz duży spokój i spryt obrońcy Królewskich świadczą o tym, że swoje obowiązki wypełnił na mistrzostwach z nawiązką.

Środek obrony: Pepe oraz Sergio Ramos
Tutaj bez większych niespodzianek i wątpliwości - Pepe rozegrał świetny turniej, potwierdził, że potrafi być obrońcą wybornym i grać twardo, ale jednocześnie rozważnie i spokojnie. Wydaje się, że Portugalczyk zasłużył na wyróżnienie, mimo że jego drużyna traciła przynajmniej jedną bramkę w każdym meczu grupowym. Miejsce u boku Pepę obsadzę jego klubowym kolegą z Realu - Sergio Ramosem. Co prawda zdarzały mu się drobne błędy błędy, nie ulega wątpliwości, że do spółki z Gerardem Piqué konkretnie załatał lukę w defensywie wynikającą z kontuzji Carlesa Puyola. Oczywiście, jedna stracona przez Hiszpanów bramka to zasługa świetnej gry defensywnej całego zespołu i wierzę, że wielu obrońców na tych mistrzostwach musiało sobie radzić z większym natłokiem zadań defensywnych, obaj jednak wywiązywali się ze swoich niemalże wzorowo, interweniując pewnie, gdy zaszła taka potrzeba. Na rezerwie widzę też, mimo wszystko, Matsa Hummelsa. Błyszczał w fazie grupowej, nie wystrzegł się jednak poważnych błędów w dalszej części turnieju - bramki Balotelliego oraz Samarasa skutecznie obciążają jego konto. Ocenę Hummelsa łagodzi z pewnością brak doświadczenia (najmłodszy gracz z tej czwórki obrońców), za jego wyborem przemawiają niewątpliwie przebłyski olbrzymiego potencjału. W mojej kadrze zabrakło miejsca dla zawodników mocnej obrony włoskiej, ponieważ ciężko indywidualnie wyróżnić jednego zawodnika z trójki Bonucci, Barzagli, Chiellini.



Defensywny pomocnik: Daniele De Rossi
Zaczął mistrzostwa na pozycji środkowego obrońcy, skończył je działając w destrukcji z pozycji pomocnika. Swoją wszechstronna grę defensywną okrasił niezawodnością i pracowitością. Wygląda na to, że ranga turnieju skutecznie zmotywowała De Rossiego, co zaowocowało sporą zwyżką formy zawodnika Romy. Szkoda, że nie zobaczymy go w europejskich pucharach w przyszłym sezonie, nie dziwi jednak fakt, że od lat kuszą go czołowe kluby Europy. Najlepszy, oprócz Pirlo, zawodnik drużyny Azzurich, czego poparciem nie są tylko statystyki. Pozycję defensywnego pomocnika skompletuje w tej superkadrze Euro powszechnie niedoceniany Sergio Busquets - zawodnik o zupełnie innej charakterystyce niż De Rossi, choć równie odpowiedzialnie wywiązujący się z powierzanych mu zadań. Podziw budzą zawsze jego nieprzeciętny spokój w grze, rozsądek oraz dokładność podań. Busquets idealnie wkomponował się w rolę defensywnego pomocnika wymaganą przez system gry Hiszpanii oraz Barcelony i już w tak młodym wieku osiągnął światowy poziom, co potwierdził również na boiskach w Polsce i Ukrainie.

Środkowy pomocnik: Andrea Pirlo
Euro 2012 było doskonałą okazją do podziwiania maestrii pomocnika Juventusu. Bezsprzecznie jedna z najbardziej wyróżniających się postaci turnieju. Grający z wyjątkową elegancją i swobodą Pirlo postanowił zostać głównodowodzącym swojej reprezentacji i cel ten osiągnął. Jedna bramka i dwie asysty nie oddają w pełni bardzo dobrej postawy Włocha, który miał znaczny udział w budowaniu charakteru i stylu gry drużyny Cesare Prandelliego. Pirlo zdołał przyćmić na mistrzostwach samego Xaviego - Hiszpan rozpoczął turniej bez typowego dla siebie polotu, jakby nie potrafił do końca sprostać wymaganiom taktycznym związanym z grą u boku Xabiego Alonso, ale przypomniał wszystkim o swoim geniuszu zaliczając dwie asysty w finale. Nawet będąc mniej widocznym Xavi wciąż stanowi klasę samą dla siebie - ilością i skutecznością podań nie jest w stanie dorównać mu nikt. Nie ma obecnie piłkarza bardziej zasługującego na jakieś indywidualne wyróżnienia za całokształt "twórczości", a jego brak w 22-osobowym składzie byłby nieporozumieniem.

Ofensywny pomocnik: Sami Khedira
Jedno z odkryć tegorocznego Euro - jeśli odkryciem można nazwać piłkarz grającego na co dzień w Realu Madryt. Wcześniej postrzegany raczej jako piłkarz o dość ograniczonej technice i umiejętnościach, Khedira dał się poznać jako zawodnik o wiele bardziej wszechstronny i równie dobrze radził sobie bliżej pola karnego przeciwnika. Ustawiany zdecydowanie wyżej niż w klubie, Niemiec wniósł do swojej reprezentacji sporo animuszu i energii, co przy mało ruchliwych Ozilu, Podolskim i Schweinsteigerze okazało się wyjątkowo przydatne; przez cały turniej z powodzeniem przybierał rolę każdego z nich. Jako jeden z niewielu niemieckich piłkarzy pozostawił po sobie prawdziwie dobre wrażenie. Zmiennikiem Khediry będzie Steven Gerrard - Anglia jak zwykle poniżej oczekiwań, ale przy braku Lamparda i dość przeciętnej formie całe angielskiej ofensywy, Gerrard był najbardziej regularnym (obok wciąż solidnego Johna Teryy'ego) zawodnikiem. Mając na uwadze nad wyraz dobrą postawę drużyny Portugalii wypada wspomnieć o João Moutinho, który również zdołał na mistrzostwach zaprezentować swoje wysokie umiejętności.

Lewy skrzydłowy: Andrés Iniesta
Rewelacyjny od początku do końca, choć bramki nie strzelił. Bardzo równa forma gracza Barcelony, który wyróżniał się w każdym meczu Hiszpanów, będąc często najbardziej aktywnym zawodnikiem linii ofensywnej La Roja. Na drugie miejsce zasłużył Cristiano Ronaldo. Co prawda nie był to dla niego turniej w którym zachwycał regularnością wymaganą od pretendenta do tytułu najlepszego piłkarza świata i można się zastanawiać, czy przypadkiem nie powinien szybciej podejść do jedenastki w meczu z Hiszpanią, ale skutecznie dał się zapamiętać trzema bramkami w meczach przeciwko Holandii i Czechom. Ławka rezerwowych to w przypadku Ronaldo niemała porażka, choć trzeba przyznać, że miał wyjątkowo silnego konkurenta w walce o miejsce w tej wyjściowej jedenastce. Prawdopodobnie pokazał zbyt mało, by zasłużyć sobie na Złotą Piłkę.


Prawy skrzydłowy: David Silva
W porównaniu z przeciwległą stroną ataku, prawe skrzydło prezentuje się raczej marnie. Z lekką niechęcią muszę przyznać miejsce na tej pozycji Silvie. W przeciwieństwie do Iniesty za zawodnikiem City przemawiają statystyki (2 gole, 3 asysty), ale można mu z kolei zarzucić dość sporą niedokładność oraz brak płynności i dynamiki w grze. Przyznam, że Silva denerwował mnie często swoją nieporadnością i złymi decyzjami - odniosłem wrażenie, że zazwyczaj pokazywał się jedynie w końcowej fazie ataku zbudowanego skrzętnie przez jego kolegów z drużyny i dziwiłem się ilością czasu jaki spędzał na boisku. Ostatecznie jednak wszystkie decyzje del Bosque okazały się trafne, a Silva zaimponował na mistrzostwach wysoką skutecznością i umiejętnością znalezienia się pod bramką przeciwnika w kluczowych momentach, co też wymaga nie lada instynktu i umiejętności. Na ławce widzę Mesuta Özila, który powinien w gruncie rzeczy walczyć o miejsce środkowego pomocnika, ale w związku z posuchą na tej pozycji i faktem, że Niemiec często dryfował w tę stronę boiska, myślę, że akurat w tym przypadku nie trzeba kurczowo trzymać się zasad. Özil na poziomie, choć trochę poniżej oczekiwań - miał swoje chwile na tym turnieju, ale to za mało, by przebić skuteczność Silvy, czy choćby zaangażowanie i energię Khediry, który przyćmił na Euro swojego klubowego kolegę.

Napastnik: Francesc Fàbregas
Wspominałem na wstępie, że niemały zawód przynieśli mi na mistrzostwach napastnicy i zdanie to podtrzymuje, obsadzając na szpicy pomocnika. Fàbregas pełnił w reprezentacji trudną role fałszywej dziewiątki i trzeba przyznać, że zdumiewał rzetelnością swojej pracy na tej pozycji. Aż trzykrotnie wchodził z ławki, ale zagrał w każdym meczu i zawsze gdy pojawiał się na murawie pokazywał się z dobrej strony i sporo dawał drużynie. Uniwersalny i wszędobylski, Cesc pozytywnie zaskoczył zwyżką formy, której zabrakło mu w końcówce sezonu klubowego. Fernando Torres zdobył co prawda bramkę więcej od Katalończyka, jednak nie ulega wątpliwości, że Fàbregas miał większy wpływ na płynność gry oraz odpowiednie wykonywanie ofensywnych zamysłów taktycznych Del Bosque i zasłużenie spędził więcej minut na boisku. Sporym dylematem była dla mnie obsada pozycji napastnika rezerwowego - ostatecznie postanowiłem powierzyć tę funkcję Mario Mandžukićowi, którego akcje poszły w górę po tych mistrzostwach, o czym świadczy niedawny transfer do Bayernu Monachium. Z racji swojego rozczarowania napastnikami nie będę specjalnie uzasadniał tej decyzji, bo równie dobrze mogłem tu umieścić Dimitrisa Salpingidisa czy Zlatana Ibrahimovića grających na równym, wysokim poziomie przez cały, choć krótki, okres pobytu na polskich i ukraińskich boiskach. Jestem zdania, że ci wyżej wymienieni napastnicy spisali się mimo wszystko lepiej od gwiazd pokroju Gomeza, Torresa, Balotelliego czy Benzemy, którzy w najważniejszych momentach turnieju nie wznieśli się na wyżyny swoich wysokich umiejętności i w ostatecznym rozrachunku nie byli wystarczająco regularni, by sprostać pokładanym w nich nadziejom i zasłużyć na indywidualne wyróżnienie.

poniedziałek, 23 kwietnia 2012

Rozpuszczeni culés, histeryczni madridistas.

Barcelona przegrała w najważniejszym ligowym meczu końcówki sezonu, najpewniej oddając jednocześnie mistrzowską koronę Realowi Madryt. Xavi i spółka byli daleka od swojej optymalnej dyspozycji, ale stawianie tez o końcu hegemonii Barcelony w Europie i epokowym zwycięstwie Realu są nazbyt pochopne i świadczą jedynie o tym, jak mocno piłkarski świat przyzwyczaił się do nieustannych zwycięstw Katalończyków.

Niektórzy kibice mają zadziwiająco słabą pamięć.
Przede wszystkim należy pogratulować Realowi niechybnego już raczej triumfu w lidze. Niewielu przed wczorajszym meczem dawało Królewskim szanse na wywalczenie na Camp Nou trzech punktów, a drużyna Mourinho wykazała się prawdziwie mistrzowską skutecznością i równie solidną grą w defensywie. Niemniej jednak można pokusić się o twierdzenie, że Barcelona szanse na tytuł zaprzepaściła tak naprawdę nie wczoraj, a w wielu wcześniejszych meczach ligowych z teoretycznie słabszymi rywalami, w których brakowało im wszystkiego po trochu: formy, motywacji, większego szczęścia do decyzji sędziowskich oraz wyższej skuteczności w polu karnym. Nie ulega wątpliwości, że Real był w tym sezonie drużyną prezentującą wyższą regularność, jednak na cztery pojedynki z Barceloną w tym sezonie (dwa w superpucharze, dwa w lidze) wygrał zaledwie jeden, a bilans bramek w meczach ligowych wypada na korzyść Barcelony (4-3). Radość madryckich mediów oraz wszystkich sympatyków Realu jest w pełni uzasadniona w kontekście ostatecznych rozstrzygnięć na szczycie ligi hiszpańskiej, jednak histeryczna chełpliwość jednobramkowym zwycięstwem (które ma być notabene zwiastunem końca pewnej ery w futbolu) obrazuje przede wszystkim skalę frustracji dominacją Barcelony w ostatnich latach i świadczy o tym, jak ciężko wszyscy madridistas znieśli pamiętne porażki z Barceloną Guardioli (2-6, 5-0). Wczorajsze zwycięskie 90 minut Realu, choć pierwsze od niemal czterech lat, pozostaje wciąż zwycięstwem osiągniętym nie dzięki bajecznej grze i dominacji, a jedynie dzięki lepszej dyspozycji dnia. Niezależnie od wagi spotkania wczorajszy mecz, biorąc pod uwagę jego wynik oraz przebieg, pozostaje osiągnięciem dość skromnym i nie nosi znamion jakiejkolwiek piłkarskiej zjawiskowości. Na wyciąganie innych, dalej idących wniosków jest zdecydowanie za wcześnie.

Rzadki widok - nikt nie miał w ostatnich latach mniej powodów do smutku.
Ostudzić nastroje i zdroworozsądkowo ocenić sytuację muszą też oczywiście sympatycy Dumy Katalonii. Jasne jest jedno - Barcelona zagrała wczoraj słabe spotkanie, nawet bardzo słabe jak na jej standardy. Możliwe, że nawet słabsze od tego z Chelsea sprzed paru dni. Wczorajszego wieczora nic nie funkcjonowało dobrze w drużynie Guardioli, do tego nic nie układało się po ich myśli. Barcelona ani na moment nie kontrolowała przebiegu spotkania, co zdarza się niezwykle rzadko. Przesadne zachwyty nad zwycięstwem Realu przysłaniają trochę fakt, że Katalończycy w dużej mierze przegrali mecz na własne życzenie. Pierwszą bramkę sprezentowali Królewskim Puyol do spółki z Valdesem, drugi gol to głównie naturalna konsekwencja marnej postawy całej drużyny i wymuszonych nią zmian taktycznych. W porównaniu do meczu z Chelsea Barcelona nie potrafiła, mimo większej ilości miejsca przed polem karnym przeciwników, stworzyć sobie dogodnych sytuacji strzeleckich. Słabo zagrali chyba wszyscy będący odpowiedzialni za kreowanie akcji w ofensywie - Xavi wyjątkowo często był poza grą, jeszcze gorzej spisywał się Iniesta, który nie potrafił stworzyć niczego konkretnego w ofensywie. Zawiedli też skrzydłowi (Alves i Tello) skupiając się za bardzo na rozciąganiu defensywy, co niczemu nie służyło, skoro nikt nie wspierał Messiego w środku. Za późno na murawie pojawili się Sanchez (momentalnie rozruszał atak) i Fabregas, który mimo zarzucanej mu słabej formy mógł idealnie sprawdzić się w roli łącznika dla słabo funkcjonującej wczoraj pary Messi-Iniesta. Kiedy wszedł było już jednak po meczu - przy stanie 1-1 Barcelona mogła realnie myśleć o zwycięstwie, jakiekolwiek nadzieje rozwiała jedna kontra Realu. Wygląda więc na to, że pierwszy raz w meczach przeciwko Realowi z taktyką pomylił się Guardiola, co pewnie miało wpływ na wyjątkowo nerwową i chaotyczną grę poszczególnych zawodników. Zadziwiająco spokojny był za to Real - grał na dużym luzie, nie uciekał się zbyt często do fauli, a madryccy piłkarze w końcu wyszli do pojedynku z Barcą jako drużyna, dojrzali i pewni swoich umiejętności. Okazało się, że można wygrywać bez czerwonych kartek, przedmeczowych batalii słownych i palca w oku. Za to Królewskich trzeba docenić tak samo jak za ich wyborną skuteczność. Normalnie jednak na Barcelonę potrzeba o wiele więcej, niż to co wczoraj pokazał Real i nie jest tego w stanie zmienić jedna ligowa porażka. Teoria, że ten mecz, choć brzemienny w skutkach, był dla Barcelony jedynie wypadkiem przy pracy, może już niedługo zostać udowodniona poprzez zwycięstwa w Lidze Mistrzów.

Cała sytuacja wygląda nieciekawie, bo Barcelona nie zwykła przegrywać, tym bardziej dwa razy z rzędu (nie zdarzyło się to od czerech sezonów). Klub ze stolicy Katalonii nie obroni prawdopodobnie tytułu mistrzowskiego, ale ze wszystkimi ocenami należy wstrzymać się do końca sezonu - obie ostatnie porażki będą miały o wiele mniejsze znaczenie, jeśli Barca znów zatriumfuje w Lidze Mistrzów. Faktycznie ciężko nie zauważyć, że Barcelonie mocno brakuje ostatnio napastnika z krwi i kości (Villa), a defensywie przydałby powrót Pique (lepiej rozumie się z Puyolem niż Mascherano), ale póki zdrowi są Xavi, Iniesta i Messi, to ta drużyna może wygrać z każdym. Porażka z czołowym zespołem musiała w końcu nadejść, ale tytuł Barcelona przegrała już wcześniej, a nie można nawet powiedzieć, że odstawała ona poziomem od Królewskich w przekroju całego sezonu ligowego. Obecny sceptycyzm w stosunku do Barcelony po tak obfitych w tytuły i rekordy latach właściwie nie dziwi, ale przynajmniej do wtorku ciężko tu mówić o dramacie Barcelony, podchodząc jednocześnie z hurraoptymizmem do przyszłości Realu. Podobna sytuacja miała miejsce w zeszłym sezonie po finale Pucharu Króla, a niemal rok później wciąż mówi się jednak o próbach przerwania dominacji nikogo innego jak Barcelony. Nastroje mogą się mocno zmienić już po nadchodzących meczach w Lidze Mistrzów. Poza tym - czy rzeczywiście jest ktoś, kto poczuje się zaskoczony jeśli Katalończycy zrewanżują się Realowi za ligę jeszcze w tym sezonie?

niedziela, 22 kwietnia 2012

Krótko przed El Clásico.

W końcówce zeszłego sezonu Real potrzebował zwycięstwa nad Barceloną by wciąż liczyć się w walce o tytuł. W tym roku role się odwróciły - to drużyna Guardioli musi koniecznie wygrać dzisiejsze Gran Derbi jeśli chce jeszcze marzyć o obronie tytułu mistrzowskiego.

Wszystko wydaje się więc jasne - Mourinho przyjeżdża na Camp Nou nie przegrać i prawdopodobnie pozwoli Barcelonie zamknąć Real na własnej połowie, co momentalnie przypomni nam o ostatnim meczu na Stamford Bridge. Z drugiej jednak strony Mourinho nie dysponuje piłkarzami zdyscyplinowanymi na tyle, aby mogli oni przetrwać podobny napór ze strony Barcelony, do tego na jej boisku. Asystent portugalskiego trenera Aitor Karanka ogłosił, co prawda, że Real nie zagra przesadnie defensywnie na Camp Nou, ale znając wyrachowanie Mourinho należałoby raczej sądzić inaczej. Głównym pytaniem przed dzisiejszym spotkaniem jest więc to, czy Real rozpocznie mecz z trivote w składzie. Po ustawieniu i dobrze piłkarzy Królewskich łatwo będzie można poznać z jakim nastawieniem Mourinho przyjechał do Barcelony. Jeżeli Mourinho zdecyduje się na taki wariant to w drugiej linii zobaczymy pewnie, obok Alonso i Kediry, Granero lub kogoś z dwójki Coentrao/Marcelo. Ciekawą opcją wydaje się być właśnie Brazylijczyk, który wzmacniając liczebnie pomoc Realu byłby jednocześnie sporym atutem przy ewentualnych kontratakach. Przy ustalaniu wyjściowego składu istotny może być niska kondycja Alonso oraz Özila, o czym była ostatnio mowa nie tylko w mediach hiszpańskich. Tak jak nie ma wątpliwości, że Hiszpan wyjdzie dziś na boisku, tak Niemiec może zostać oszczędzony na Ligę Mistrzów, a za niego zagra odbudowujący swoją formę Kaká, którego jest piłkarzem zdecydowanie bardziej dynamicznym i może bardziej pasować do koncepcji Mourinho na ten mecz. Prasa madrycka sugerowała, że Kaká zagra od pierwszej minuty wraz z Özilem, ale oznaczałoby to zostawienie na ławce Benzemy lub di Maríi, co wydaje się dość wątpliwe. Jeżeli zobaczymy dziś ostatecznie trivote, to prawdopodobnie właśnie kosztem Niemca.

Guardiola swoje dylematy taktyczne ma również, ale jest on bardziej ograniczony co do usposobienia na dzisiejszy mecz - Barcelona musi zagrać ofensywnie. Dlatego zamiast pomocników w osobach Iniesty czy Fabregasa w ataku zobaczymy pewnie napastników - Messiego mają wspierać Pedro i prawdopodobnie Cuenca, którzy będą rozciągać grę i rozrzedzać defensywę rywali przed polem karnym, czego zabrakło w meczu z Chelsea. W pełni sił nie jest podobno Sanchez, więc może rozpocząć mecz na ławce, pojawiają się też głosy o możliwej szansie jaką ma otrzymać Tello, którego szybkość, bezpardonowość i skłonność do dryblingów może odciążyć Messiego z kreowania wszystkiego samemu w ofensywie. Nie można wykluczyć też gry trojką obrońców - sporo w tej kwestii zależy od ustawienia Alvesa, który jednak będzie musiał jednak zwiększyć swoją czujność prze kontrach Realu, które z pewnością będą groźniejsze niż te w wykonaniu Chelsea.


Jeżeli Barcelona nie wygra dzisiejszego spotkania to rzeczywiście spokojnie będzie można pogratulować Realowi tytułu mistrzowskiego. Jeżeli jednak piłkarze z Madrytu polegną dziś na najmniej przychylnym im stadionie na świecie to walka o tytuł będzie trwała do ostatniej kolejki. Większa presja wydaje się ciążyć zawsze na tych, którzy starają się 'uciekać' w tabeli, a jeden punkt przewagi to tak naprawdę przewaga żadna. Emocje rosną, gdy pomyśli się, że obie drużyny wciąż mogą sporo zdobyć w tym sezonie, ale mogą również zakończyć go beż żadnego z najważniejszych trofeów, co po tak heroicznej i wyczerpującej końcówce będzie niewątpliwie bardzo rozczarowujące. Szczególnie gdy puchary zdobędzie odwieczny
rywal.